W 1961 Marcin Kamiński uzyskał zezwolenie nadania PSM II stopnia imienia Ludomira Różyckiego, w 1980 nastąpiło uroczyste nadanie imienia Ludomira Różyckiego obu szkołom.
Oto związki Ludomira Różyckiego z gliwicką szkołą muzyczną i z jej założycielem Marcinem Kamińskim. W dostępnych mi programach z koncertów szkoły, pierwszy raz spotkałam się z imieniem L. Różyckiego przy nazwie szkoły na programie z 10 listopada 1960 roku – o godz. 19, w Sali Prezydium Miejskiej Rady Narodowej odbyła się Wieczornicę Muzyczną pt. „Chopin i Paderewski ambasadorami Polski w świecie”. W programie była prelekcja dyrektora oraz utwory Chopina i Paderewskiego w jego wykonaniu.

Czemu Marcin Kamiński wybrał właśnie na patrona Ludomira Różyckiego, gdy już nie mógł Paderewskiego (imienia tego pierwszego patrona zakazały socjalistyczne władze)?
Zdarzył o tym los. Ludomir Różycki miał pewne związki z naszą szkołą, a prawdziwiej będzie napisać, że w powojennych latach swojego życia państwo Różyccy wiele zawdzięczali Marcinowi Kamińskiemu.

Ludomir Różycki pod koniec wojny zjawił się 4 kwietnia 1945 roku w Katowicach spenetrowawszy uprzednio rynek pracy dla muzyków w Krakowie (los rzucił małżeństwo Różyckich do Osieczan w ostatnich miesiącach wojny, a potem wynajęli mały pokoik w Krakowie). Większość dobytku przepadła – Niemcy zniszczyli Warszawę doszczętnie po upadku Powstania Warszawskiego. Trochę rzeczy, w tym przede wszystkim kompozycje męża zakopała pani Stefania Różycka w ogródku ich warszawskiej willi. W Krakowie pracy nie było, Warszawa chwilowo nie istniała.
W Katowicach Różycki trafił do punktu zbornego dla muzyków, czyli do mieszkania Kamińskiego (przy ulicy Sobieskiego nr 24). I tu spotkał go właściciel mieszkania wracając pewnego dnia z Gliwic. Wszyscy tymczasowo zgromadzeni w nim lokatorzy (Mieczysław Kowalski – skrzypek, Bolesław Szabelski – kompozytor i organista, Adam Didur – śpiewak z uczennicą i służącą) byli zachwyceni spotkaniem z Mistrzem – Ludomir Różycki przed wojną miał zawsze wyśmienite recenzje w prasie o swojej twórczości, a jego dzieła, szczególnie sceniczne, cieszyły się powodzeniem również poza granicami Polski. Namówiono więc Różyckiego by pozostał na Śląsku. Marcin Kamiński przekazał mu swoje katowickie mieszkanie z całym dobytkiem (również z fortepianem) i pomógł załatwić wszelkie formalności. Pamiętajmy, że Kamiński był w tym czasie kierownikiem referatu muzycznego Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego Śląsko-Dąbrowskiego tak więc po rozmowach z Faustynem Kulczyckim, dyrektorem Konserwatorium Muzycznego w Katowicach oraz z wojewodą śląskim gen. Aleksandrem Zawadzkim dopomógł Różyckiemu w otrzymaniu pracy na uczelni w charakterze dziekana i profesora kompozycji.
Teraz należało tylko namówić żonę kompozytora, śpiewaczkę Stefanię Mławską-Różycką do tych planów.
Czym się dostać do Krakowa? I znów Kamiński ma pomysł, który realizują; jego ojciec jest wówczas dyrektorem PKP w Katowicach i choć pociągi jeszcze nie kursują, PKP dysponuje samochodami. I takim to właśnie środkiem transportu dojeżdżają panowie do Krakowa. Tam Marcin Kamiński ostatecznie przekonuje panią Różycką do swego pomysłu proponując jej posadę nauczycielki śpiewu w szkole w Gliwicach. Stefania Różycka ma przyjechać na Śląsk, gdy wszystko zostanie załatwione.

Kwestie mieszkaniowe trochę się przeciągają. Władze stwierdziły co prawda, że mieszkanie należy do Różyckiego, jednak to nie wystarczało – należało znaleźć jeszcze lokum dla Didura i innych tam przebywających. Oni tymczasem w nim ćwiczyli, grali, śpiewali, prowadzili lekcje, robili próby itd. – możemy sobie łatwo wyobrazić panującą tam atmosferę!… Na ciszę trudno było liczyć!

17 kwietnia pisze kompozytor do żony o swoich nadziejach, iż w ciągu tygodnia sprawy zostaną ostatecznie załatwione, a aprowizację ma całkiem dobrą, tylko mięsa nie jada.

27 kwietnia zaś:

„Cóż Ty powiesz na Berlin? Ten straszliwy moloch niemiecki wali się nareszcie – jest to tak wielki fakt historyczny, który może przeistoczyć cały świat…
(…) Z Katowic nie mogę się ruszyć, bo mieszkania muszę pilnować, aby się kto nie wpakował, jak się to zdarza…
Mój adres: Katowice, ul. Sobieskiego 24 m.5”

W tym czasie znowu na pomoc nękanemu hałasem w niby własnym mieszkaniu kompozytorowi, spieszy z pomocą, no któżby jak nie Marcin Kamiński; zaprasza go do Gliwic.

Sam tak o tym pisze we wspomnianej wyżej książce:

„Oczekując na załatwienie szeregu spraw o charakterze urzędowym, Ludomir Różycki, nie mogąc przystosować się do ruchliwego życia w hotelowym ciągle mieszkaniu, w którym rej wodzili śpiewacy spod znaku Adama Didura, chętnie opuszczał na parę dni Katowice, udając się na wypoczynek do Instytutu Muzycznego im. I. J. Paderewskiego w Gliwicach. Budynek Instytutu przy ulicy Sobieskiego 15 zlokalizowany w poniemieckiej willi z pięknym ogrodem, zapewniał należyty spokój. Różycki zajmował wygodny pokój na pierwszym piętrze. W pobliżu Instytutu, przy placyku koło kościoła św. Krzyża redemptorystów, w tzw. kinie „Apollo” z zapleczem restauracyjnym, mieściła się stołówka Zarządu Miejskiego, z której kompozytor korzystał, uzyskując całodzienne wyżywienie,
Różycki w Gliwicach czuł się wyśmienicie. Mógł wypoczywać do woli, a co najważniejsze komponować mając do swojej dyspozycji szereg pięknie urządzonych klas z fortepianami lub pianinami.”

Mogę tylko dodać, że dziś też ogród na zapleczu willi (z frontu niezbyt imponującej) jest piękny i zaskakująco cichy. Rzeczywiście panuje tam „należyty spokój”.

Tu 9 maja Ludomir Różycki, Marcin Kamiński ze swoją żoną Jadwigą oraz Januszem Bieleckim świętowali zakończenie wojny obserwując na niebie kolorowe race i wszelką inną strzelaninę na wiwat!

11 maja 1945 podpisuje Różycki umowę o pracę w Konserwatorium Muzycznym w Katowicach. Prowadzi tam na wydziale Teorii i Kompozycji naukę harmonii specjalnej, czytania partytur i instrumentacji na orkiestrę symfoniczną.

W połowie maja rozwiązane zostają lokalowe perypetie Adama Didura i Bolesława Szabelskiego, co za tym idzie – Ludomira Różyckiego. Pani Stefania może przyjechać do Katowic.

Jak pamiętamy 17 czerwca oboje uczestniczą w uroczystości otwarcia Instytutu Muzycznego w Gliwicach; Stefania Różycka śpiewa 3 pieśni męża „Kołysankę”, „Wenecję” i „Laleczki” a on sam jej akompaniuje.

Gdy Stefania Różycka zostaje nauczycielką szkoły ma sporo uczniów i przyjeżdża do Gliwic na dwa dni w tygodniu. Zwykle towarzyszy jej wtedy mąż (szkoła mieści się już w budynku przy ul. Kościuszki 38).

Janusz Bielecki tak pisze na łamach Nowin Gliwickich z dnia 5 XII 1965 roku (dwudziestolecie szkoły):

„Moje wspomnienia z tego okresu wiążą się z postacią Ludomira Różyckiego, który często przyjeżdżał do naszej szkoły, pisząc i rekonstruując tu swoje dzieła zniszczone w czasie okupacji. Tu też pracował on nad ukończeniem swojego II Koncertu fortepianowego częściowo uratowanego przez żonę w zburzonej Warszawie. Ludomir Różycki koncertował w Gliwicach wraz ze swoją żoną Stefanią Różycką, znaną śpiewaczką – pedagogiem naszej szkoły.”

Na zakończenie roku szkolnego 1945/46 L. Różycki uczestniczy w tej uroczystości i wpisuje się tak do tzw. Złotej Księgi Gości (nie mamy jej niestety):

„Oby w tym pięknym przybytku rozwijała się pomyślnie muzyka. Oto życzenia, które składam kochanemu Marcinowi Kamińskiemu.
Ludomir Różycki Gliwice 4 VI 46”

Jesienią 1946 roku państwo Różyccy postanowili wyjechać do Szwecji – w Sztokholmie przed 10 laty opera Różyckiego „Eros i Psyche” święciła triumfy i liczono na powrót sukcesów. To była pierwsza powojenna podróż kompozytora.

Tak do Marcina Kamińskiego pisała przed tym wyjazdem Stefania Różycka (ten list zachował się w naszej szkole):

„Kochany Panie Marcinie! Nie mogłam się wybrać do Gliwic, myślałam, że Pan do mnie wpadnie. Chyba się Pan domyśla, że niełatwo mi wyruszyć z mężem moim – jestem pochłonięta przygotowaniami, załatwiam tysiące spraw związanych z wyjazdem.
Co się tyczy moich uczennic to te, które chcą u mnie zostać niech czekają. Kilkunastotygodniowa zwłoka nie zaszkodzi, a zmiana metody może zupełnie wykoleić.
W ciągu najbliższych dwóch tygodni będę mogła ustalić termin powrotu. Myślę, że pozostaniemy do stycznia.
Nasz adres w Sztokholmie: J. Brodaty – Birger – Jazlsgatan 83.
Bardzo jestem ciekawa co się na szerokim świecie dzieje w ogóle – no i w sprawach muzycznych!
Ze Sztokholmu napiszę obszernie.
Tymczasem najserdeczniej pozdrawiam Pana, p. Jagodę, kochanego Krzysia i Mamusię.
Z czułością o Was wszystkich myślę.
Jednocześnie ślę najmilsze pozdrowienia moim kochanym kolegom, koleżankom
i p. sekretarzom.
Serdecznie życzliwa
Stefania Różycka
20/XI 46.”

(Tu dodam, że długo zastanawiałam się o jakiego Krzysia chodzi, bo nie było w tym czasie pracownika szkoły o tym imieniu. I ta sprawa się wyjaśniła; otóż Stefania Różycka pozdrawiała tak serdecznie syna Jadwigi Barszczewskiej-Kamińskiej i Marcina Kamińskiego. Jan Krzysztof Kamiński mieszkający aktualnie w Krakowie, był pierwszym dzieckiem urodzonym w Gliwicach po wyzwoleniu).

Niestety nie była to pora na propagowanie dzieł Różyckiego w Szwecji, choć małżeństwo zadowolone było ze swego tam pobytu i wrażeń. Wrócili, tak jak przewidywała pani Różycka, w styczniu 1947 roku.

Z końcem roku akademickiego 1947/48 zakończył Różycki swoje zajęcia dydaktyczne na katowickiej uczelni otrzymując od państwa polskiego w uznaniu zasług dożywotnią pensję honorową oraz willę (ok. 9 pokoi) w Zachełmiu w okolicach Jeleniej Góry. Różyccy i ich przyjaciele zwali to miejsce Szczęsnowo.

Jednocześnie Stefania Różycka kończy pracę pedagogiczną w naszej szkole i małżeństwo przebywa przeważnie w Zachełmiu. Z Niemiec (gdzie znalazła się córka Różyckich Krystyna wraz z mężem wywieziona w czasie okupacji na roboty) wraca ich wnuczka Maria i przez jakiś czas mieszka z dziadkami. Z zachowanego listu córki kompozytora Krystyny wiem, że Maria była kierownikiem Archiwum Ludomira Różyckiego, które miało siedzibę w katowickim mieszkaniu kompozytora, czyli przy ul. Sobieskiego 24/5. Została również, jak jej babcia śpiewaczką, a po 3 wyjściu za mąż osiedliła się w Danii, w Kopenhadze.

Z okazji odsłonięcia pomnika Chopina taki list otrzymał Marcin Kamiński od Ludomira Różyckiego nadesłany z Zachełmia:

„Kochany Marcinie
W dniu odsłonięcia pomnika Chopina w Gliwicach przesyłam inicjatorowi tak wspaniałego dzieła najserdeczniejsze gratulacje. Żałuję bardzo, że nie mogę wziąć udziału w tej uroczystości, ale stan zdrowia mojego nie zezwala mi na wyprawę.
W 5 tygodni przebywania w Szczęsnowie będziemy się bardzo cieszyć jeżeli nas odwiedzisz.
Serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i Twojej żony.
Lud. Różycki
14/VI 49
Poczta Sobieszów”

Marcin Kamiński odwiedzał oczywiście na wakacjach Stefanię i Ludomira Różyckich w ich domu w Zachełmiu nazwanym przez jej właścicieli „Pan Twardowski”. Najchętniej spędzał tam czas próbując, bez powodzenia zresztą, łowić ryby w okolicznych potokach.
Tu po śmierci kompozytora było poświęcone mu muzeum, następnie budynek ten przejęty został przez szkołę z udostępnianą zwiedzającym izbą pamiątek po nim. Dalsze losy tych zbiorów (gdy i tę izbę zamknięto) nie są do końca jasne, część znalazła się w owym archiwum w Katowicach.

Ilekroć Różycki bywał jeszcze później w gliwickiej szkole, na ogół już osobiście nie grając, a raczej uczestnicząc w różnych koncertach i uroczystościach, podejmowany był „z wszelkimi honorami – jak król”. To słowa Janiny Bajdowej, uczennicy szkoły, potem jej nauczycielki, w końcu dyrektorki w latach 1982-86.

Kamiński zorganizował Różyckiemu jubileusz 50-lecia pracy twórczej w 1950 roku, a gdy zjawił się w tym celu w Ministerstwie w Warszawie przedstawiający go Dybowski, takie miał ponoć wywołać słowa w ustach wiceministra Włodzimierza Sokorskiego:

„To pan jest tym organizatorem, który postawił pomnik Chopinowi bez dotacji państwowej?”

Ludomir Różycki zmarł 1 stycznia 1953 roku i Kamiński zajął się całkowicie pogrzebem kompozytora, który pewnie dzięki jego niestrudzonej energii spoczął w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Uroczystości pogrzebowe w Katowicach miały miejsce 3 stycznia, a w Warszawie następnego dnia.

W liście do Roberta Mikuły w wiele lat później tak krótko i skromnie mówi o tych czasach i sprawach:

„4 kwietnia 1945 r. przybył do Katowic Ludomir Różycki, któremu przekazałem swoje katowickie mieszkanie. Od tej pory do dnia śmierci (1 I 1953) L. Różycki związał się ze Śląskiem, Katowicami, Gliwicami. Byłem mu przyjacielem, „przyszywanym synem” oraz organizowałem Jego jubileusz 50-lecia, a także jego pogrzeb!”

I powiedzmy jeszcze, przeskakując kilkadziesiąt lat, że nieśmiertelność zapewnił też Różyckiemu aktualny dyrektor szkoły, profesor Jan Ballarin organizując konkurs wokalny jego imienia. Odbywa się on co dwa lata dla uczniów wydziału wokalnego szkół muzycznych II stopnia i jest chwalony za fenomenalną wprost organizację. Pieśni i arie operowe Różyckiego są naprawdę piękne. Cóż robi miłość?! – w większości były przecież komponowane dla żony lub jej dedykowane…

Na podstawie: monografii autorstwa Marcina Kamińskiego pt. „Ludomir Różycki. Opowieść o życiu i twórczości” (wyd. Pomorze Bydgoszcz 1987), a szczególnie wstępu oraz rozdziału 7: „Pobyt na Śląsku. Schyłek życia”; wywiadów z Andrzejem Schmidtem – sekretarzem szkoły w pierwszych powojennych latach, Januszem Bieleckim – jednym z pierwszych nauczycieli, Marią Jasińką – córką Marcina Kamińskiego oraz listów i dokumentów z archiwum szkoły.

opr.
Aleksandra Dudek